Skąd Jacek Yerka czerpie pomysły, natchnienie do swoich obrazów? Dlaczego obrazy Jacka Yerki są nie z tego świata? Co oznaczają symbole w jego obrazach? Czy wszystkie jest łatwo rozszyfrować? Zapraszamy do odsłuchania i oglądania piątego odcinka z serii podcastów Rozmowy Przy Sztuce.
Pod poniższymi linkami znajdą Państwo dodatkowe informacje dla każdego z podcastów:
Podcast #01: Czym jest aukcja?
Podcast #02: Pierwsze 1000 obrazów
Podcast #03: Patriotyzm w sztuce
Podcast #04: Sztuka i Pieniądze
Podcast #06: Sprawy Administracyjne
Transkrypcja Podcast #05: Światy Jacka Yerki
Dzień dobry Państwu. Zapraszamy na kolejny odcinek serii naszych podcastów „Rozmowy przy sztuce”. Dzisiaj podcast wyjątkowy, a dlatego wyjątkowy, bo naszym gościem jest Pan Jacek Yerka. Wybitny artysta, ciekawy artysta, którego obrazy w ostatnim czasie są bardzo pożądane na rynku. Zapraszamy.
Panie Jacku, jednym z najczęściej zadawanych pytań przez naszych kolekcjonerów lub osoby, które są zachwycone Pana sztuką jest skąd Pan bierze natchnienie i pomysły do swoich obrazów.
Mnie też często pytają o to. Tutaj odpowiedzi jest bardzo dużo, bo inspiruje mnie życie codzienne, teraźniejszość. Ale i wszystko, co przeżyłem przez te ponad 60 lat życia, i pamiętam. To wszystko gdzieś wychodzi, w pewnym momencie. To nie jest tak, że ja sobie wymyślam rzeczy na bieżąco i robię z tego obraz, tylko jakiś tam pomysł kiełkuje w głowie, trzy razy się przyśni. Zobaczę coś podobnego, sytuację która pasuje i nagle mogę zrobić obraz. Mogę zrobić projekt i malować.
Ale Pana obrazy są dość, jakby to powiedzieć, nie z tego świata. Zwykle są zamieszkiwane przez dziwne kreatury, dziwne stworzenia, bądź ta rzeczywistość na nich jest mocno zdeformowana. Czy to się Panu śni? Czy Pan to jakoś przetwarza specjalnie?
Nie ma mi czego zazdrościć, bo ja to wszystko muszę sobie wyobrazić, czasem jest to rzeczywiście trochę przerażające. Czasem mi się śni, czasem jakieś koszmary z przeszłości wykorzystuję w moich obrazach, a czasem sam je kreuję.
A jak dochodzi do pierwszych szkiców, do pierwszego takiego zapisu idei? Rozumiem, że ten proces trochę trwa w czasie?
Tak, ja mam takie szkicowniki sprzed lat 15, wracam do nich i naglę widzę fajny pomysł i muszę coś z nim zrobić. Faktycznie, kiedyś mi się coś takiego fajnego przyśniło i trzeba to jakoś ubrać. I teraz realizuję takie projekty, które za mną chodziły dwanaście, piętnaście lat. Ale po prostu nie wiedziałem jak to zrobić. Coś mi się tam otwiera. Przeprowadziłem się na wieś, mieszkam w dziczy. Tak jest cichutko, że można posłuchać tego co się dzieje w głowie, mogę usłyszeć to co się dzieje wewnątrz mnie.
Wspominał Pan kiedyś, że inspirowało Pana malarstwo holenderskie. A czy coś jeszcze? W każdym Pana obrazie jest pewna seria symboli. Z tego co ja zauważyłem i co zauważają również kolekcjonerzy. I nie są one takie łatwe do odczytania. I ten symbolizm jest od tych Holendrów?
To jest różnie bardzo. Ja na przykład sobie ściągam wszystkie możliwe obrazy na Iphona, żeby mieć je pod ręką, gdy potrzebuję inspiracji na jakieś ładne, fajne niebo, ciekawy nastrój. To mogę sobie zajrzeć i zobaczyć, jak to robili trzysta, pięćset lat temu. Nigdy nie jest to kopiowanie, tylko inspiracja. Kiedyś było tak, że zacząłem się fascynować Włochami, najlepszymi, Giorgione, Tycjan. Oglądałem albumy, przeglądałem zdjęcia. A potem nagle przypadkowo zobaczyłem gdzieś jakiegoś Niderlandczyka w muzeum i myślę, „Boże, o czym ja mówię”. Tylko Niderlandia, piętnasty wiek i nic innego. Reszta to jest wszystko taki dodatek, reszta to się rozwijało. Ale tamto to jest coś, co mnie głęboko poruszyło. I zawsze mnie porusza.
A jacyś inni artyści? Inne kierunki?
Jest bardzo dużo dobrych artystów. Ja wszystkich podziwiam i cenię, ale coś co mnie może wzruszyć, poruszyć, spowodować, że będę chciał w jakiś sposób malować obraz, to przede wszystkim Niderlandczycy.
A jak Pan maluje to czego Pan słucha, jakiej muzyki?
Słucham bardzo wielu rzeczy. Zależy co maluję, zależy czy robię projekty. Wówczas puszczam sobie jakiś spokojny, bardzo leniwy utwór. I moja rodzina nie może już, po 3-4 godzinach słuchania wciąż tego samego, np. Enya. A mi to bardzo pomaga właśnie, że wyłączam część zmysłów. Jest muzyka i to, co chcę właśnie w tej chwili wymyślić.
Ja mam taki obraz malarza, chyba z filmu, w tle jest taka dość agresywna muzyka i ten malarz tym pędzlem…
Być może gdybym słuchał takiej muzyki…Nie, muzyka agresywna jest bardzo potrzebna, kiedy jestem zmęczony. I wiem, że muszę jakiś obraz skończyć w określonym terminie i chcę go skończyć, a już nie mam siły. Wtedy puszczam sobie jakieś ostre rytmy, jakieś punkowe i to bardzo pomaga. Można siedzieć dwadzieścia cztery godziny i nie chce iść się spać.
Punkowe?
Ramones, Sex Pistols – to bardzo fajnie działa. Tak samo jak gdzieś jadę, na przykład w dalszą trasę, to tylko taka muzyka mnie pobudzi, obudzi, żebym nie zasnął. Ale ogólnie, 95% czasu słucham powieści, audiobooków.
Przy malowaniu też?
Tak. Obliczyłem sobie, że już przesłuchałem więcej, niż kiedykolwiek przeczytałem w życiu. To jest bardzo fajna sprawa. Przy malowaniu przede wszystkim. Ja muszę część zmysłów wyłączyć. Nie da się obserwować rzeczywistości, mieć świadomości, że coś tam za plecami się dzieje i jednocześnie malować. Powieść wyłącza mi część rzeczy, tu sobie słucham, a tu maluję i koniec. Nic innego nie istnieje.
No dobrze, ale tak zaczynając od samego początku. Z tego co wiem pochodzi Pan z rodziny o artystycznych korzeniach. Ale czy Pan kiedyś malował tak zupełnie realistycznie, np. na początku?
Na początku zmagałem się z materią, tak można powiedzieć. Zanim nauczyłem się tak porządnie malować, to już robiłem eksperymenty z wyobraźnią, z jakimiś fantastycznymi rzeczami. Chyba nie zrobiłem wżyciu takiego zupełne realistycznego obrazu.
Taki pejzaż, a la Chełmoński…
No tak, ale jeszcze wtedy nie umiałem malować, to były takie pierwsze próby. Trochę w stylu Cezanne’a, trochę w stylu kubistów… ale to nie był realizm nigdy. Nie przeszedłem przez fazę realizmu. Teraz jestem realistą, cały czas.
Tak różnie o tym mówią. Od surrealizmu do…
Też nie wiem jak to nazwać. To co ja maluję. To jest moje bardzo, wewnętrzne.
Albo jak to się określa: fantastyczny realizm.
Kiedyś wypisywałem sobie różne takie etykietki dla siebie. I nic do końca się nie nadaje.
Ja mam wrażenie, że w Pana twórczości, jak się ją prześledzi, to zwykle występuje taka pewna stała kategoria przedmiotów. Na przykład stara Warszawa. Czy jest coś takiego? Czy są takie elementy, do których Pan zawsze wraca, tak jak do tej starej Warszawy?
Są, oczywiście. Ale to są rzeczy okresowe. Na przykład starą Warszawę faktycznie malowałem na sześciu czy ośmiu obrazach. Ale to było w latach dziewięćdziesiątych. Potem przestałem. Wymalowałem ją zupełnie po prostu. Wszystko co od niej potrzebowałem, to już umieściłem na obrazach. Były też kuchnie wiejskie z okresu mojej fascynacji wsią. Jeździłem w latach siedemdziesiątych na wieś, to było dla mnie takie…Dwudziestoparolatek, który zobaczył nagle chatę słomianą, i że można tam mieszkać i jest fajnie. Byłem zafascynowany tym. Bardzo dużo robiłem wiejskich obrazów. I to też się wyczerpało powoli.
Jeszcze mam takie pytanie, które często nam zadają kolekcjonerzy. Jak długo Pan maluje obraz i dlaczego tak długo?
No nie…jak ktoś zna moje obrazy to wie, że to nie może być szybko malowane. Bo wszystko to trzeba malować, każdy szczególik. Dodatkowo dochodzi walka z przestrzenią, z kolorem, ze światłem. I zdarza się tak, że wiem, że obraz powinienem już oddać za tydzień, a jestem ciągle w fazie ustawiania nieba. I ja wiem, że te szczegóły później zrobię przez ten tydzień. Ale przez pierwsze trzy tygodnie ustawiam, żeby to był ten nastrój, który chcę osiągnąć.
A czy zdarzają się Panu takie okresy zniechęcenia, braku kreatywności?
Zdarzają się takie okresy, jak nie mogę ciągle malować, muszę się zabrać za życie codzienne, muszę się oderwać, muszę iść do ogrodu coś zrobić, jakiś remont…to strasznie mam takiego doła po prostu. Ja muszę siedzieć i malować, wtedy jestem szczęśliwy naprawdę.
Bez malowania nie ma życia. A przynajmniej szczęśliwego życia.
Rysować, malować, projekty robić…
A jakie są Pana ulubione tematy. Czy te tematy się zmieniają? Czy to są tematy bieżące? Czy raczej tak jak to widać w Pana twórczości? Takie mam wrażenie, że jest to zwykle odniesienie do jakiejś historii, jakichś wydarzeń historycznych w Pana życiu.
Wszystko może być inspiracją. Tym co mnie nagle najdzie i bardzo chcę to zrobić. A na przykład nie mogę. Za pół roku wracam do tego, znowu robię projekt, nie mogę. A za trzecim razem nagle wypala i już widzę, że coś fajnego wyszło. To jest różnie. To może być obraz, to może być jakiś utwór muzyczny, z którym mam jakieś bardzo silne skojarzenia. Książka, opowiadanie sprzed lat. Tak, wszystko może być.
A chciałem jeszcze Pana zapytać o stosunek Pana do literatury science-fiction. Ponieważ w Pana życiorysie jest taki epizod z Harlan Ellison’em, gdzie stworzyliście wspólne dzieło.
Ja namalowałem obrazy, a on do tych obrazów napisał opowiadania. Takie dosyć trudne. Muszę powiedzieć, że nie do końca przebrnąłem przez wszystkie.
Ale krótkie?
Na szczęście krótkie, tak.
Bo mam wrażenie, że Pana twórczość doskonale się odnajduje w takim pokoleniu, które wyrosło troszkę na „Gwiezdnych wojnach”, na literaturze science-fiction, na grach komputerowych. Czy to samoistnie się narodziło? Czy ta kultura science-fiction, gier, komputerów i grafiki komputerowej w ogóle jakoś na Pana wpłynęła? Czy Pan niezależnie od niej robił swoje. A oni jakby zauważyli Pana, wskutek jakiejś cudownej korelacji.
Muszę powiedzieć, że zaczęło się na studiach chyba. Spotkałem się z literaturą science-fiction, której w ogóle nie ceniłem. Wydawało mi się, że jest to bardzo proste, dla dzieci, coś nieważnego. A nagle dostałem gdzieś do rąk książkę, przypadkowo zupełnie, która bardzo mnie wciągnęła. Wciągnął mnie Lem. Zacząłem szukać w innych twórcach science-fiction i można powiedzieć, że tak koło trzydziestki byłem oczytany i szukałem fajnych powieści. To było bardzo silne. Ale teraz już mniej, chociaż wracam w audiobookach do rzeczy, które przed laty czytałem lub których nie można było u nas kupić. Na „Gwiezdne wojny” już byłem za stary. Pierwszy raz gdy oglądałem byłem już dorosłym człowiekiem, więc już mnie tak nie wciągnęło.
Pan sobie potrafi świat sam wymyślić, nie musi Pan oglądać „Gwiezdnych wojen”. Chociaż szczerze mówiąc byłem zaskoczony, wręcz szokowany, kiedy w filmie „Avatar” zobaczyłem wiszące skały, które bardzo podobne są na jednym z Pana obrazów. „Teoria strun” bodajże…A co ciekawe „Avatar” powstał o wiele później niż „Teoria Strun”.
Jak byłem w Hollywood chwilę i rozmawiałam z producentami oraz reżyserami, to wszyscy mają w bibliotekach wszelkie możliwe albumy artystyczne ludzi, którzy robią sztukę podobną do mojej. Jakiś surrealizm symboliczny. I oni to wykorzystują. I być może ktoś, gdzieś, coś widział, jakiś album. Bo moje albumy też były wszędzie właściwie. Nie ukrywali oni tego, że szukają inspiracji u rożnych artystów, dziwnych trochę.
Porozmawiajmy teraz trochę o technice. Z tego co pamiętam kiedyś Pan malował farbą olejną, ale przekonał się Pan do farby akrylowej. Dlaczego?
To były takie romantyczne początki. Pionierski okres malowania farbą olejną. Jednocześnie usiłowałem malować techniką starych mistrzów. To było tak, że kładłem jakąś warstwę farby i czekałem 3 tygodnie, żeby to wyschło. Więc w końcu zaczęło mnie to denerwować, bo malowałem obraz rok, gdy malowałem obraz taki wielowarstwowy. Tak po holendersku. A oni, jak się okazuje, malowali bardzo szybciutko. To było bardzo szkicowe wszystko to co robili. Przeszedłem zresztą na ten sposób, że robiłem podkłady jakby w akrylu, w brązach, a potem na to farba olejna. No i w końcu zostałem przy akrylu. Myślę, że to zasługa akrylu. Farby zaczęły robić się coraz lepsze. Na początku były fatalne.
No dobrze, a sztuka na papierze? Pastele? Też Pan robi czasami, prawda? Właściwie co Pan najbardziej lubi? Rysunek, pastel czy akryl?
Z pastelem jest o tyle dobrze, że robi się go dosyć szybko. Ale wolę robić obrazek kredką, to jest duża przyjemność.
A jakie jest Pana hobby obecnie?
Obecnie nie mam czasu na hobby. Ale po sześćdziesiątce zacząłem się dowiadywać, jak to jest z tym ogródkiem. Jakie zabiegi się robi, żeby to wszystko żyło i rosło. Ale jednocześnie jestem też filatelistą. Ale nie mam czasu od trzech lat siąść do albumów. Mam ze czterdzieści rożnych fajnych, gdzieś tam zdobytych i segreguję. Zbieram stare znaczki przede wszystkim. Zbieram kamienie. Jestem pewnie jakimś znakiem bardzo kamiennym, bo od chwili jak nauczyłem się chodzić zbierałem kamienie.
Jak to zbierał Pan kamienie? Takie normalne, polne kamienie?
Tak, polne kamienie, które na przykład miały jakieś fajne wzory.
A jakiś klucz? Wzór, kolor, tak?
Coś tam się na nich dzieje. W jednej książce science-fiction (a dokładniej w „Piknik na skraju drogi” braci Strugackich) mają właśnie takie „owaki”, które są kawałkami przestrzeni, światło zanika w nich i wychodzi później. W związku z czym moje kamienie też są takimi cząstkami jakby innej przestrzeni, innych światów. Nie mam na to czasu, ale jestem zafascynowany kamieniami. I muszlami. Muszle się przydają przy proporcjach.
A czy któreś z Pana dzieci poszło w tę samą stronę co Pan?
Moja córka, Melania, która skończyła studia w Anglii, w Londynie – maluje. Robi wystawy, ma swój styl,
Ale to jest coś w Pana kierunku, czy zupełnie nie?
Raczej unikają. Bo nawet najmłodsza córka, która dobrze rokowała, mała taką lekką rękę i dobrze to robiła, to po dziesiątym roku życia powiedziała, że nie będzie malowała, bo nie chce się tak męczyć jak ja. I rzeczywiście wytrzymała do matury. A po maturze powiedziałam że zdaje na sztuki piękne i zdała od razu.
Ale czemu powiedziała, że Pan się tak męczy. To Pana sztuka męczy czy bawi?
Widziała, że cały dzień jestem tym zdominowany. Że nie mam czasu dla dzieci, że to zawsze jest kosztem czegoś. Jak jestem z nimi to nie zdążę z obrazem. Jak coś nie idzie ze sprzedażą, to wszyscy muszą zęby zaciskać i pożyczać pieniądze. I dla niej ten brak stabilizacji był bardzo męczący. Dzieci miały fajne dzieciństwo, ale za mnie się denerwowały.
Czyli jednak pieniądze ważne są. W sztuce i dla artysty szczególnie.
No tak, bo życie takie jest. Że nie da się bez pieniędzy.
Ale w ostatnich latach chyba nie jest tak najgorzej. Bo widzę, że Pana sztuka coraz bardziej zyskuje uznanie kolekcjonerów. I sam fakt, że Pan tak mało obrazów jest w stanie stworzyć w ciągu roku, jest takim czynnikiem, który sprawia, że coraz więcej ludzi chce Pana obrazy posiadać. Ale jest ich mało i trzeba na nie długo czekać.
Nie mam fabryczki. Siedzę sam i maluję. I to wszystko..
Czyli rzeczywiście, tak jak prawdziwy, samotny holenderski mistrz. Wszystko samemu.
Ale oni dosyć szybko robili te obrazy, poza tym zajmowali się bardzo często pożyczaniem pieniędzy, jak im dobrze szło. To wszystko były jakieś interesy. Jakieś kamienice mieli na boku. Jakoś sobie radzili. A obrazy rzadko były jedynym źródłem utrzymania.